15 marca gród Kopernika kolejny raz stanie się stolicą niszowej mody. O tym, dlaczego Alternative Fashion Show to więcej niż pokaz i jak projektanci celebrują różnorodność na wybiegu, rozmawiamy z organizatorką wydarzenia, Julią Widlińską
JOANNA D’ARK: Alternative Fashion Show to pierwszy pokaz mody alternatywnej w Polsce, który zdobył już w Polsce etykietę kultowego. Skąd się wziął pomysł na to wydarzenie i jak wyglądały jego początki?
JULIA WIDLIŃSKA: Zaczęło się od tego, że pomagałam w przygotowaniu stroju scenicznego dla znajomego – gitarzysty zespołu Pathfinder, Krzysztofa Elzanowskiego. Któregoś dnia zapytał, co należałoby zrobić, żeby zorganizować dla mnie pokaz. Powiedziałam, że potrzebuję miejsca. Akurat współpracował wtedy jako grafik z klubokawiarnią Muza, która mieściła się w piwnicy toruńskiego Ratusza – i tak zaplanowaliśmy pokaz na 31 maja 2014 r.
Zaprosiłam do współpracy kilkoro znajomych, którzy również zajmowali się tworzeniem odzieży alternatywnej i których poznałam na różnych targach – m.in. Milenę Dutkiewicz-Tykwińską z Bydgoszczy, która szyje przepiękne gorsety, Asię Przygodzką, która od lat nie szyła i na tę okazję zdecydowała się stworzyć kolekcję – one z kolei zaangażowały swoich znajomych i w ten sposób rozpoczęliśmy wspólnie coś fajnego.


Pierwszy AFS okazał się sukcesem i z jednorazowego wydarzenia przerodził się w wieloletni projekt. W zeszłym roku obchodziliście 10-lecie.
Tak, mimo że udostępnialiśmy wydarzenie jedynie wśród znajomych na Facebooku, to na pierwszy pokaz przyjechało aż 300 osób z różnych miast! Dla wszystkich z nas stało się to przełomowym wydarzeniem. Założyliśmy Stowarzyszenie Twórców Alternatywnych „UniCat”, na naszym gruncie wyłoniła się również w 2016 r. grupa Altergroup Polska, która na kilka lat przejęła inicjatywę z organizacją pokazów podczas konwentów w innych miastach. Aktualnie ta grupa nie jest już aktywna, ale na gruncie toruńskim wciąż działamy i dalej robimy swoje.
Od początku nawzajem się inspirujemy. Przykładowo Asia Przygodzka, która po raz pierwszy po latach usiadła do maszyn, stworzyła bardzo fajną markę Unicorn, a w następnych latach prowadziła własny sklep z odzieżą i biżuterią. Moja siostra Olimpia wcześniej nie interesowała się szyciem, a na 10-lecie pokazu stworzyła własną kolekcję Poco Design, która cieszyła się sporym zainteresowaniem wśród publiczności. Asia Wątorowska, która najpierw dołączyła jako modelka, w konsekwencji zaraziła szyciem swoją przyjaciółkę Karolinę Kwiatkowską z CzujeTo, a teraz wspólnie dalej zarażają młodzież. Takie historie sprawiają, że z roku na rok kontynuujemy AFS – i 15 marca świętujemy 11. edycję.

Wśród 13 projektantów ubiegłorocznej edycji znalazł się znany projektant Emil Wieczorek, który ubierał chociażby Miss Polonię 2023. Pojawiły się także na nowe twarze.
Tak, Emil wyróżnia się w naszym gronie, bo szyje kreacje idealne na czerwone dywany. Można dyskutować, w jaki nurt wpisują się jego stylizacje – prawdopodobnie jest to glamour, ale taki z pazurem. Niemniej jednak to wydarzenie tworzą także osoby, które nie stworzyły jeszcze pełnej infrastruktury, nie mają profesjonalnej pracowni, sklepu czy strony internetowej, po prostu wykonały pracę, uszyły coś, są z tego dumne i chcą to pokazać innym.
Nie zamykamy się w swoim środowisku. Jeżeli ktoś chce dołączyć do tej imprezy i stworzyć coś ciekawego, niespotykanego na co dzień na ulicy – to również jest mile widziany.

Alternative Fashion Show charakteryzuje wszechstronność projektów z różnych subkultur alternatywnych. W zeszłym roku można było obejrzeć modę gotycką, steampunk, fantasy itd. W tej różnorodności każdy znajdzie coś dla siebie.
Zawsze zależało mi na wszechstronności, ponieważ ludzie z powodu nazwy kojarzą mnie i moją markę z gotykiem, a nie chciałam, żeby ten pokaz nasuwał na myśl hasło, że Toruń to „gotyk na dotyk”. Chciałam pokazać, że alternatywa ma wiele barw – nie tylko czerń – że jest dla każdego i nie trzeba się uparcie trzymać jednego stylu. Są nurty, o których niektórzy nie słyszeli, a przy zetknięciu z projektami w realu bardzo im się podobają. I na tym polega to całe wydarzenie – mamy bardzo duży wybór zarówno wśród projektantów, jak i wśród stylów, a także wśród samych postaci oraz sylwetek modelek i modeli.
Wiele ostatnio się słyszy o modzie zrównoważonej. Na wybiegu mogliśmy zobaczyć projekty, które powstały na zasadach upcyklingu, np. wspomnianych marek Poco Design czy CzujeTo. Co sądzisz o nadawaniu używanej odzieży drugiego życia?
Uważam, że to jest właściwie już nie tylko modne, lecz także konieczne. Prawdę mówiąc, irytuje mnie to, że wszędzie jest pełno poliestru, który nie tylko źle wpływa na nasze samopoczucie, źle się nosi, lecz także trudno go wykorzystać. Tęsknię np. za jeansem, który był w latach 80. – prawdziwy dżins nie do zdarcia, nie przecierał się na udach, nie rozciągał w biodrach – a teraz ubrania nie są tak jakościowo dobre, co wynika z miejsca produkcji i jakości tkanin.
Dlatego uważam, że nadawanie odzieży powtórnego życia to jest fajny kierunek i warto to promować. Poza tym wykorzystywanie dostępnej mody do tworzenia własnych, unikalnych stylizacji nie wymaga wielkich umiejętności szycia czy obsługi maszyn, a jedynie trochę wyobraźni. I to jest bardzo fajne, że niewielkim nakładem każdy może siebie wyrazić w inny sposób.


Jak wyglądają kulisy Alternative Fashion Show?
Zacznę od tego, że sam pokaz to intensywny czas i przeważnie nie ma nawet chwili, żeby porozmawiać, a mimo wszystko czekamy na to spotkanie przez cały rok. Przygotowania natomiast zaczynamy już pół roku wcześniej. Wybieramy zespoły modelek i modeli, przygotowujemy kreacje, dzielimy się obowiązkami. Bardzo doceniam wszystkich uczestników, którzy są ze mną od lat, ale również osoby nowe – z każdej nowej „duszy” bardzo się cieszę.
Wszyscy przyjeżdżają w charakterze wolontariuszy, wykonują wielką pracę i robią to dla satysfakcji, za uśmiech, oklaski i żeby się razem spotkać. Wokół AFS stworzyła się więc pewna społeczność. Celebrujemy nasze spotkania na „before” i „afterparty”. To jest coś niesamowitego, ponieważ ludzie żyją teraz w takim biegu i stresie, że przytłoczeni obowiązkami zaniedbujemy relacje w realu, a mimo to ta grupa przetrwała tyle lat i wciąż się wspiera.

Czy zorganizowanie takiego pokazu jest czasochłonne?
Kiedyś znacznie bardziej stresowaliśmy się przygotowaniami. Teraz robimy to z większym luzem. Wiadomo, zawsze jest coś nieprzewidzianego, zwłaszcza że występy nie są ćwiczone i jest to wydarzenie na żywo. Jedyna rzecz, nad którą próbujemy panować, to nauka choreografii, która odbywa się de facto… trzy godziny przed pokazem. Od początku choreografię prowadzi dla nas Klaudia Szupienko – znana jako Saori, i jest w tym świetna. Co roku przez kilka godzin pracuje z modelkami i modelami, by ich nauczyć układów i przejść. Cała reszta tego, co potem widzimy, to już lampy świecące w oczy, rytm muzyki, wzajemna mobilizacja i improwizacja.


Bardzo ważną rolę w pokazie pełni również konferansjerka – u nas od pewnego czasu jest to Urszula Tomczyk. To właśnie ona opracowuje ostateczny kształt prezentacji każdego projektanta; dodatkowo musi umiejętnie reagować na nieprzewidziane sytuacje, które mają miejsce w trakcie wydarzenia.
Ważnymi członkami zespołu podczas przygotowań są także wszyscy odpowiedzialni za fryzury i makijaże – wszystkie elementy wizerunku scenicznego są tak samo ważne jak sam strój i to tak naprawdę właśnie te elementy decydują o tym, czy nasza modelka w tej samej sukni jest anielicą czy diablicą.

Powiedziałaś, że pokazy nie są ćwiczone, nie ma próby generalnej. Mimo to są bardzo profesjonalne. Zdradzisz, czy to kosztowne przedsięwzięcie?
Z tego, co mi wiadomo, w Polsce nie ma innych pokazów mody na zasadach niekomercyjnych, w których projektanci mogliby brać udział. Można zorganizować pokaz mody prywatnie, angażując własne środki pieniężne – i takie pokazy się odbywają, ale jest to kosztowne.
My robimy pokazy na zasadach wolontariatu, dla wzajemnej promocji. Ponosimy pewne koszty organizacji, ale są one nieporównywalnie niższe. Bardzo ważne dla nas jest również spotkanie na sesjach zdjęciowych w niedzielę po pokazie – kontynuujemy to od lat, by jeszcze lepiej wykorzystać wspólny potencjał i wrócić do domu z efektami całej tej pracy, którą wykonujemy, w postaci zdjęć.
Skąd bierzesz lokalizacje na pokazy?
Tak jak mówiłam, pierwsza edycja odbyła się w klubokawiarni Muza, w Ratuszu. Druga lokalizacja, którą wspaniale wspominam, to siedziba Fundacji Tumult – budynek był dawno temu ratuszem Nowego Rynku – gdzie jest przepiękna akustyka. Następna edycja odbyła się w centrum sztuki współczesnej – zupełnie inny nastrój, inna infrastruktura, nowoczesny klimat. Tam też zostaliśmy bardzo miło przyjęci. Potem był epizod w Warszawie przy okazji targów fantastyki.

Ciekawostką był też pokaz… na dworcu głównym w Toruniu.
Tak, mieliśmy mieć pokaz w innym miejscu, ale nie wyszło. Z pomocą przyszła Małgosia Pociżnicka, która skontaktowała mnie z dyrektorem dworca. Adam Olender szczerze ucieszył się z tej niecodziennej inicjatywy. Dworzec Główny ma swój urok, to piękny zabytek i wymarzona sceneria do stylizacji steampunk. Stoi tam nawet mały parowóz. Pokaz zorganizowaliśmy na ruchomych schodach. Ludzie, którzy kupowali bilety, przeżyli szok, ale była to też dla nich ciekawa interakcja z „żywym organizmem modowym”. Modelki i modele przechadzali się pośród nich w stronę kas i z powrotem.
Później były dwie edycje w Dworze Artusa. Tam właśnie poznałam Łukasza Wudarskiego, obecnie dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Animacji Kultury. Następnie były dwie edycje w Teatrze Muzycznym w Pałacu Dąmbskich. Te dwie lokalizacje zdobione złotem wprawiały w szczególny nastrój zarówno nas, jak i zgromadzoną publiczność.
Teraz znowu nawiązaliśmy współpracę z Łukaszem Wudarskim i mam nadzieję, że zostaniemy w WOAK-u na dłużej, gdyż bardzo dobrze nam się razem pracuje.


Podczas zeszłorocznej edycji bardzo mi się podobało to, że na wybiegu widzieliśmy stroje w różnych rozmiarach.
Wszyscy wyglądamy różnorodnie i mamy bardzo różne sylwetki. Budowa kobiety i mężczyzny na przestrzeni – powiedzmy – 30 lat bardzo się zmieniła i widać to doskonale na przykładzie starych podręczników z konstrukcji ubioru i wykrojów do szycia. Obiektywnie niewiele osób może się dzisiaj cieszyć wymiarami sklepowego manekina. Zapotrzebowanie na taką odzież też jest niewielkie właśnie dlatego, że nie ma wielu takich ludzi w realu.
Dlatego od samego początku nasze modelki i modele są różnego wzrostu i o różnych wymiarach. Dzięki temu publiczność, która na nas patrzy, szybciej pomyśli: „Przecież ja też mogę się tak ubrać, też mogę tak wyglądać”, a docelowo o to nam chodzi w tym całym przedsięwzięciu. Spotykam się również z dobrym odbiorem tego, że nasi uczestnicy są w różnym wieku. Możesz zacząć tańczyć, szyć czy chodzić po wybiegu w każdym wieku. Żyjesz tylko raz i nie warto odkładać marzeń i planów na później.

Zdradzisz, czego możemy się spodziewać po kolejnej edycji?
Tym razem mamy rekordową liczbę kolekcji, bo aż 14! Pojawią się dwie nowe projektantki – Martyna Malesa i Ginger Up. Dziewczyny z CzujeTo zaangażowały również swoje podopieczne z projektu mody cyrkularnej – będziemy mieli okazję obejrzeć pomysły młodego pokolenia! Oprócz tego pojawią się bardzo fajne subkulturowe marki, jak Myst Clothing, Doniatella Senkace, Black Batcave. Ponownie zawitają Poko Design, Tirith, Sun&Moon Factory, Nazgula. Swoją obecność potwierdził również Emil Wieczorek. Fajnym akcentem jest w tym roku powrót Unicorn. A jeśli chodzi o mnie, to w swojej kolekcji Gotwear wracam w tym roku do gotyku, bo bardzo już za tym tęskniłam.
Równocześnie chciałabym podziękować wszystkim, którzy współtworzą Alternative Fashion Show i dzięki którym to wydarzenie może się odbywać. Nie będę wymieniać nazwisk, bo to ponad 70 osób, ale wspaniale, że jesteście!








