Najnowszy album XIII. Stoleti to płyta, dzięki której zespół nie straci żadnych fanów. Nie zyska też nowych, niestety. Czesi nagrali bowiem kolejną rzecz do bólu wykalkulowaną, utrzymaną w średnich i wolnych tempach, opartą na patentach znanych dobrze z przeszłości
Autor: Kuba Haczek
Tym razem punktem odniesienia wydaje się być dosyć ciekawy i dobrze przyjęty Metropolis, wydany w 2000 r. Intro Noc vlků nawiązuje do tego albumu bardzo wyraźnie, a kolejne utwory mniej lub bardziej odnoszą się muzycznie do jednej z ostatnich dobrych płyt Czechów. Tytułowa kompozycja niesiona podniosłym riffem na tle klawiszowych pasażów to jednak kolejna generyczna, nic niewnosząca do ich muzyki pieśń o nachodzących wilkach, pełna zarówno klisz tak muzycznych, jak i tekstowych. Następne utwory to utrzymane w średnich i wolnych tempach pieśni poruszające znaną wszystkim fanom zespołu tematykę – spacer po nocnym Paryżu skutkuje wizytą w domu alchemika (Alchymistův dům), spacer jesienną porą po Igławie pobudza pełne melancholii wspomnienia byłych miłości (Ze stromů listí už padá), a fortepianowa ballada, będąca właściwie autoplagiatem (polecam porównać ją z Hvezdy chteji patrit tobe), kolejny raz przynosi obrazy miłości idealnej, niemożliwej do spełnienia (Černá kočka).
I tak płynie sobie ten album, bez zaskoczeń, bez specjalnych uniesień, aż nagle pojawia się Smrtihlav, wyjątkowo udana na tle innych utworów opowieść, której bohaterem jest zmierzchnica trupia główka – duża ćma, z czaszkowatym znakiem na tułowiu i zdolnością do wydawania pisków – gdy jest zaniepokojona, tradycyjnie postrzegana jako omen śmierci. Następny w kolejce Pán havranů trzyma poziom poprzednika, klimatycznie i niespiesznie rozwijając opowieść o tytułowym Władcy Kruków. Na tych parę chwil powraca stare dobre Stoleti, bliskie momentami nawet swojemu gotyckiemu magnum opus, czyli płycie Werewolf, do której wyraźnie odnosi się w tym utworze urzekająca melodia klawiszy.
Niestety, dwa utwory kończące płytę zupełnie niszczą zbudowany klimat, powodując nawet moment zażenowania – o ile Cave’owska w duchu Golgotha jeszcze ma swoje momenty, głównie dzięki niezobowiązującej atmosferze pieśni (nieco „ogniskowe” zaśpiewy, o dziwo, pasują tutaj jak ulał), o tyle utwór Můj bratře můj to oparty na akustycznych brzmieniach koszmarek, zupełnie już niszczący budowaną do tej pory atmosferę i klimat „wilczej nocy” (równie mizerny okazuje się teledysk, który powstał na potrzeby tego utworu). Pojawiająca się w połowie piosenki do bólu nijaka melodia skrzypiec, tylko potęguje wrażenie, iż utwór został napisany „na kolanie”, na zasadzie wypełniacza (co tym bardziej dziwne, zważywszy na wagę tekstu, będącego wyznaniem braterskiej miłości dwóch najważniejszych muzyków zespołu).
Następujące po nim zupełnie nijakie outro z odgłosami wycia wilków pozostawia tym razem poczucie niesmaku i niespełnionej obietnicy. Owe odczucia uwypukla jeszcze okropna okładka – chyba najbrzydsza w historii zespołu, a także stawiająca przede wszystkim na gitarowe riffy produkcja – inne instrumenty brzmią płasko, brak tutaj wielowarstwowości (co szczególnie słychać w przypadku klawiszowych teł).
Nowa płyta XIII. Stoleti powinna mimo to znaleźć swoich zwolenników, głównie dzięki swej przewidywalności i braku rewolucyjnych zmian; koncertowo zespół nadal trzyma poziom i gwarantuje udaną zabawę. Bezpowrotnie minęły jednak lata, kiedy na nową płytę Czechów czekało się z utęsknieniem, licząc na kolejne zachwycające i niezapomniane kompozycje. Te czasy już nie powrócą.
Obserwuj XIII. Stoleti: