Energetyczne trio Dina Summer 5.04 zagra w Transformatorze. Rozmawiamy z zespołem o tym, dlaczego lubi grać w Polsce, nowym albumie „Girls Gang”, a także jak osobista historia Diny i jej doświadczenia jako młodej DJ-ki wpłynęły na twórczość projektu
JOANNA D’ARK: Cześć! Cieszymy się, że możemy Was powitać na naszych stronach i że będziemy mieli okazję zobaczyć, jak Dina Summer gra na żywo. 5 kwietnia zawitacie do Wrocławia. Co sprawiło, że zdecydowaliście się przyjechać do naszego kraju i czy macie już doświadczenia z polską publicznością?
DINA: Dziękujemy! Naprawdę nie możemy się doczekać. Na razie Wrocław jest naszym jedynym ogłoszonym koncertem w Polsce w pierwszej połowie roku, ale być może będzie jeszcze jeden koncert w późniejszym terminie. Wszyscy graliśmy w Polsce wiele razy i absolutnie to uwielbiamy! Ostatnim razem graliśmy z Local Suicide w Transformatorze, w Sylwestra, i było fantastycznie.
Graliśmy tam właściwie już drugi raz i tak bardzo kochamy ten klub i miasto, że stwierdziliśmy, iż to idealne miejsce na zorganizowanie naszego pierwszego w historii koncertu Diny Summer w Polsce. Będzie to występ Iptamenos Discos z Diną Summer i Kalipo na żywo oraz setem DJ-skim Local Suicide. Właśnie potwierdziliśmy kolejny koncert: dzień wcześniej (4 kwietnia) Max i ja zawitamy z Local Suicide do katowickiego klubu Sixa, gdzie wystąpimy z lokalnymi artystami Candy Doctors i Filipem Sonikiem.
Wizyta w Polsce to zawsze świetne doświadczenie – wspaniałe miasta i krajobrazy, pyszne jedzenie i niesamowita publiczność. To gwarantowany przepis na niezapomniany weekend!
Jesteście w trasie promującej wasz najnowszy album „Girls Gang”. To Wasz drugi krążek po świetnie przyjętym „Rimini” (2022). Co możecie nam powiedzieć o nowym albumie i jak jego koncept różni się od poprzedniego?
JAKOB: Drugi album jest generalnie mroczniejszy. Wpływy EBM, wave i post-punku są bardziej wyraźne. Dodatkowo skupiliśmy się bardziej na strukturze utworów i formacie albumu. W rezultacie jest jeszcze bardziej zróżnicowany niż pierwszy i ma w sobie więcej mroku.

Podczas tworzenia „Girls Gang” współpracowaliście z Curses przy utworze „Promise Me”.
MAX: Jesteśmy bliskimi przyjaciółmi Curses, odkąd poznaliśmy Lucę w 2016 r. Współpracowaliśmy z nim niezliczoną ilość razy w ciągu ostatnich lat, więc oczywiście nie mogliśmy się bez niego obejść podczas pracy nad albumem dla projektu Dina Summer. Pierwszy raz zaprezentowaliśmy mu demo albumu, gdy graliśmy razem na festiwalu na Krecie – było to latem, poranną porą w hotelu. Narobiliśmy sobie kłopotów z sąsiadami, bo śpiewał/improwizował na nim zbyt głośno.
Plyta „Rimini” została ciepło przyjęta i opisana jako hołd dla disco lat 80. Można chyba powiedzieć, że trafiliście na pierwszą falę powracającej mody na retrosynthpop, co wydaje się waszym atutem, jako że wielu artystów zdaje się teraz płynąć za tym trendem. Co sprawiło, że wybraliście oldskulową drogę?
JAKOB: Myślę, że kiedy zaczynaliśmy w 2018/2019 r., wszyscy byliśmy nieco znudzeni gatunkiem muzyki elektronicznej, która zdominowała scenę klubową w poprzednich latach. Dla nas ta formuła była wyczerpana. Nasze brzmienie rozwijało się więc niezależnie od dominującego nurtu. Chcieliśmy po prostu stworzyć coś innego.
Ja osobiście chciałem również ponownie złączyć się z moimi korzeniami, ale nadać im świeżego charakteru. Na początku przygody z muzyką elektroniczną, na przełomie tysiącleci, byłem pod szczególnym wpływem brzmienia łączącego techno i punk, z silnymi elementami Italo disco i lat 80. Później często nazywano to electroclash. Ta muzyka nigdy tak naprawdę mnie nie opuściła i nadal kształtuje moją pracę.

No właśnie, wasze inspiracje obejmują różne gatunki: darkwave, EBM, new romantic czy wspomniane italo. Trudno też zaklasyfikować was do jednego gatunku. Jak wy sami określacie swoją muzykę?
MAX: Mam zwyczaj opisywać ją jako muzykę klubową dla ludzi, którzy dorastali, słuchając zespołów indie lub ogólnie muzyki gitarowej. Jest w dużej mierze zainspirowana późną nową falą i krautrockiem z lat 70., a także italo disco z lat 80. i electroclashem z początku lat dwutysięcznych, więc niektóre utwory można pewnie przypisać do tych gatunków. W dzisiejszych czasach wielu nazywa nasz styl dark disco, co dla mnie osobiście jest pojęciem zbyt szerokim, ponieważ wydaje się obejmować wszystko od downtempo, nu disco, przez indie dance, do melodic house, a nawet techno.
A co sądzicie o samym italo disco? Kiedyś uważany za rodzaj „guilty pleasure” gatunek ten w ostatnich latach staje się kultowy. Lubicie czasem posłuchać jakichś przedstawicieli italo?
JAKOB: To nie było tak, że pojechałem do Włoch i odkryłem italo disco w tamtejszych klubach. Wpłynęła na mnie raczej muzyka, która była pod wpływem italo. Dopiero później dostrzegłem te powiązania i zacząłem głębiej eksplorować ten gatunek.
To, co szczególnie w nim uwielbiam, to prostota – od razu przechodzi do sedna. A przede wszystkim uwielbiam melodie.

Początkowo myśleliście o innym tytule albumu – „Disco Goth”, po jednym z waszych nowych utworów. Czy miał to być ukłon w stronę gotyckiej publiczności? Możemy się tylko domyślać, że społeczność sceny dark independent ceni waszą muzykę, podobnie jak np. polscy DJ-e, którzy lubią grać na gotyckich afterparty. Sama byłam tego świadkiem, gdy mój przyjaciel, który nie tańczy na imprezach, po raz pierwszy w życiu ruszył na parkiet przy „Girls (Remixed for Black Light Smoke)”.
DINA: Och, dziękuję – naprawdę miło mi to słyszeć! To był właściwie mój pomysł, aby nazwać album „Disco Goth”, ponieważ czułam, że ta nazwa całkiem trafnie nas reprezentuje.
Tak, nasza muzyka zdecydowanie ma elementy gotyckie i często jest grana na tematycznych imprezach lub w gotyckich audycjach radiowych, ale jest w niej o wiele więcej. Łączymy wszystko, co kochamy, i nigdy nie czujemy potrzeby dopasowania się do konkretnej szufladki. Dla mnie bycie artystą polega na wolności wyrażania siebie.
„Disco Goth” może brzmieć jak połączenie dwóch przeciwieństw, ale w rzeczywistości nie wszystko jest czarno-białe. Można być zarówno „disco”, jak i gotem – i dotyczy to każdego aspektu życia. Tak naprawdę chodzi o to, aby żyć po swojemu, nie pozwalając społeczeństwu dyktować, jaki masz być lub jak powinieneś się ubierać. Żyjemy tylko raz, więc ważne jest, żeby podążać za swoim sercem i wytyczać własną ścieżkę. Ostatecznie w nazwie „Disco Goth” chodzi o to, żeby nie traktować siebie zbyt poważnie i jednocześnie akceptować to, kim naprawdę jesteś.

Dina, Twoja muzyczna podróż zaczęło się od tego, że byłaś jedną z pierwszych kobiet na scenie DJ-skiej w Salonikach. Jak to się stało, że Grecja spotkała Niemcy i skończyłaś w Berlinie?
DINA: Zaczęłam w wieku nastoletnim jako DJ radiowy. Poźniej, studiując z dala od domu, dołączyłam do ekipy radiowęzła na moim uniwersytecie, a kiedy potrzebowali DJ-a na zbiórkę pieniędzy dla stacji, z chęcią się zgłosiłam. Ta jedna noc rozpaliła moją pasję – wiedziałam, że bycie DJ-ką to moje powołanie.
Po przeprowadzce do Salonik, gdzie kończyłam studia, robiłam rundki po wszystkich lokalach i pytałam, czy nie potrzebują DJ-a. To nie było łatwe – wielu ludzi nie dowierzało, że młoda dziewczyna chce być DJ-ką, a niektórzy nawet sugerowali, żebym zamiast tego zajęła się pracą w barze. Ale nie odpuszczałam i wreszcie znalazłam miejsce, które dało mi szansę. Po zaledwie jednej nocy zostałam rezydentką i grałam raz w tygodniu. Jako że byłam wówczas jedyną kobietą DJ-em, grającą muzykę undergroundową, wieści szybko się rozeszły.
Wkrótce otrzymałam telefon z legendarnego klubu tanecznego Lucky Luke z propozycją próbnego występu i skończyło się na to, że grałam tam w sobotnie i wtorkowe noce. Moje odważne miksy – łączące Bauhaus, Yeah Yeah Yeahs, Blur, The Scissor Sisters i The Hacker w jednym secie – rodziły zarówno ekscytację, jak i sceptycyzm, ale to wszystko tylko przydało dreszczyku emocji w związku z przełamywaniem granic.
To, że zmierzam w dobrą stronę, potwierdziła moja wizyta w Londynie, gdzie zobaczyłam DJ-ów takich jak Erol Alkan na jego nocach Trash czy Jonny Slut na imprezach Nag Nag Nag; obaj płynnie łączyli różne dźwięki w podobnie odważny sposób.
Moje noce w Salonikach zyskały na popularności. Grałam sety DJ-skie przez pięć–siedem nocy w tygodniu, a kiedy Franz Scala, który obecnie również mieszka w Berlinie, przyjechał do Salonik dzięki Erasmusowi, natychmiast nawiązaliśmy kontakt i zaczęliśmy organizować własne imprezy.
Po ukończeniu studiów spędziłam letni miesiąc w Berlinie z dwoma moimi najlepszymi przyjaciółmi; odwiedzałam moją siostrę, która była tam na wymianie. To były chwile mojego życia i wiedziałam, że w Berlinie jest mój dom. Złożyłam podanie na studia magisterskie i zostałam przyjęta, więc wyruszyłam tam, by otworzyć nowy rozdział życia.
Mimo że nie miałam żadnych kontaktów, berlińska atmosfera gościnności przywitała mnie z otwartymi ramionami. Załatwiłam sobie kilka próbnych nocnych występów i ostatecznie zostałam rezydentką w dwóch moich ulubionych klubach w tamtym czasie – Kaffee Burger i Magnet Club.
To właśnie w Magnet Club poznałem Maxa – i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wkrótce postanowiliśmy, że będziemy razem DJ-ować, ponieważ on również był DJ-em, i tak narodził się projekt Local Suicide.
Później, kilka lat temu, Jakob zaprosił mnie do dogrania wokali do niektórych z jego mroczniejszych utworów. To, co zaczęło się jako prosta współpraca, przerodziło się w pełne sesje jamowe. Łączyły nas podobna wizja i klimat – a do tego Jakob miał już wyrobioną markę koncertową (z jego projektami Kalipo i Frittenbude), więc zdecydowaliśmy się stworzyć zespół i wykonywać utwory na żywo. Tak narodziła się Dina Summer.

Dina Summer jest znana z energetycznych występów na żywo. Czy wasze doświadczenie DJ-skie wpłynęło na styl koncertowy Diny Summer, zwłaszcza na waszą więź z publicznością?
MAX: Od założenia naszego projektu Local Suicide w 2008 r. regularnie włączaliśmy żywe instrumenty do naszych setów DJ-skich i oboje z Diną często dodawaliśmy dodatkowe wokale podczas grania naszych własnych utworów, więc byliśmy przyzwyczajeni do występów na żywo, a po zagraniu tysięcy koncertów DJ-skich wiemy, jakiego rodzaju piosenek ludzie chcą słuchać w określonych sytuacjach, więc zawsze staramy się dostosowywać nasze sety do publiczności/pory dnia/lokalizacji.
„Girls Gang” opowiada o kobiecej sile i solidarności. Dina, wspomniałaś kiedyś o wpływie kobiecych wzorców w swoim życiu. Które konkretne postacie lub artystki wywarły na ciebie wpływ i jak zainspirowały ten album i ogólnie twoją muzykę?
DINA: Zawsze pociągały mnie siła i duch niezależnych kobiet, a moje największe inspiracje pochodzą z mojej własnej rodziny. Mama np. dorastała w Kokkinii – małej wiosce w północnej powojennej Grecji – gdzie życie było dalekie od łatwego. Mimo że pochodziła ze skromnego rolniczego środowiska, przełamała wszelkie schematy. W wieku zaledwie 13 lat jako pierwsza dziewczyna z wioski opuściła dom i poszła do gimnazjum, a później jako pierwsza dziewczyna z wioski poszła do szkoły prawniczej – a jej rodzina zawsze ją wspierała.
Nawet kiedy ludzie unosili brwi z niesmakiem, gdy nosiła spodnie czy minispódniczki, jej ojciec stwierdzał, że ubiera się tak, jak lubi, i przy tym świetnie wygląda. Ten buntowniczy duch w połączeniu z jej zdolnością do równoważenia udanej kariery, bycia niesamowitą mamą i prowadzenia domu sprawiał, że w moich oczach była superwoman. To mnie nauczyło, że wszystko jest możliwe – tylko od ciebie zależy, co osiągniesz.
Moja niezwykle otwarta babcia odegrała równie ważną rolę. Pamiętam, jak byłam dzieckiem i nosiłam inspirowany Guns N’ Roses look z moimi podartymi dżinsami – inne starsze panie mogły się krzywić, ale ona śmiała się i mówiła: „Czemu nie? Latem trzeba pozażywać trochę świeżego powietrza”. Później, gdy przechodziłam przez fazę zmiany koloru włosów co miesiąc – z fioletowego na różowy, niebieski czy czerwony – zawsze była entuzjastyczna, dzwoniła do mnie, żeby zapytać: „Jaki masz teraz kolor włosów?” Jej niezachwiane wsparcie pomogło mi zaakceptować moją indywidualność bez lęku przed osądem.
Poza rodziną prawdziwą galerię silnych kobiecych ikon zapewniły mi popkultura i kino. Oglądanie Madonny w MTV, gdy byłam nastolatką, otworzyło mi oczy. Jej siła, wzmacniające teksty i buntownicza postawa pokazały mi, że kobiety nie muszą spełniać niczyich oczekiwań.

Czerpałam również inspirację z szerokiej gamy postaci filmowych – ikon jak Morticia Addams i Wednesday z Rodziny Addamsów, Lydia Deetz z Beetlejuice, Catwoman, Trinity z Matrixa, Sarah Connor z Terminatora, Leia Organa z Gwiezdnych Wojen, Ellen Ripley z Obcego, Panna Młoda z Kill Bill, Leeloo z Piątego elementu, Cher w Clueless czy Aniołki Charliego. Każda z tych postaci uosabia wyjątkową siłę i nieugiętego ducha, co zachęcało mnie do przekraczania granic i wytyczania własnej ścieżki.
Dodatkowo dużą rolę w kształtowaniu mojej perspektywy odegrała literatura. Byłam całkowicie zauroczona powieściami Agathy Christie, jako dziecko pochłonęłam całą jej bibliografię. Powieści tej mistrzyni intrygi wykraczają poza sprytne, tajemnicze zwroty akcji – przedstawiają przełomowe podejście do uzdolnienia kobiet. W czasach, gdy kobiety były często postrzegane jak obywatele drugiej kategorii, jej bohaterki były różnorodne, dominujące i zaciekłe, rzucały wyzwanie tradycyjnym oczekiwaniom dotyczącym płci. Zanurzenie się w jej twórczości nauczyło mnie, że prawdziwa moc pochodzi z inteligencji, humoru i odwagi do przeciwstawiania się normom społecznym.
A w świecie DJ-ów/elektroniki moją pierwszą idolką była Miss Kittin. Przyciągnęło mnie jej unikalne podejście do muzyki elektronicznej – jej chłodny, oderwany styl wokalny w połączeniu z odważnymi, mieszającymi gatunki produkcjami wydawał się świeży i ekscytujący. Jej występ w Salonikach na początku XXI w. tylko pogłębił moje uznanie dla niej.

Dziękuję za podzielenie się tymi historiami. Czego możemy spodziewać się po występie we Wrocławiu? Czy jest coś, co chcielibyście przekazać polskim słuchaczom?
JAKOB: Podczas koncertów Dina Summer zawsze dążymy do ekstatycznego i wysokoenergetycznego doświadczenia – ale to w dużej mierze zależy także od publiczności. Można się po nas spodziewać, że zamienimy scenę koncertową w klub techno lub odwrotnie – przeniesiemy koncert na żywo do klubu. Myślę, że często znajdujemy się dokładnie pośrodku tych dwóch światów.
Dziękuję za rozmowę.
Facebook zespołu: Facebook
Bandcamp: Girls Gang (IDI021) | Dina Summer
KONCERT WE WROCŁAWIU: Dina Summer live / Kalipo live / Local suicide / Filip Sonik (05.04) | Facebook