Zespoł Martyrmachine podczas koncertu

Kwiaty łódzkich fabryk w dźwiękach Martyrmachine. Rozmowa z Jakubem M. Kasińskim

Martyrmachine to łódzki duet grający EBM/electro-industrial. Zespół powstał w 2018 r. z inicjatywy Jakuba M. Kasińskiego, a w 2023 r. dołączył do niego Szymon Adamiak. Od tego czasu panowie zagrali m.in. na Wrocław Industrial Festival, podczas wieczoru z cyklu „Zawieje” organizowanego przez Requiem Records, a w tym roku dadzą występ na Castle Party w Bolkowie. Jako wielcy fani tego obiecującego duetu postanowiliśmy porozmawiać z Jakubem o tym, co go inspiruje, jaką rolę w jego twórczości odgrywa Łódź i jak ocenia współczesną scenę industrial/dark independent

JUSTYNA WRÓBLEWSKA, MICHAŁ FRIEDRICH: Jaka jest geneza Martyrmachine? Podobno zaczęło się od solowego projektu w stylu darkwave.

JAKUB M. KASIŃSKI: Martyrmachine faktycznie wywodzi się z solowego Martyra, człon „Machine” dołączył wraz z radykalizacją brzmienia, gdzie chciałem w jakiś sposób odciąć się od dotychczasowej twórczości, zachowując jednak jakąś jej cząstkę. Jako Martyr działałem w sumie od samego początku pracy z muzyką, gdzieś w czeluściach YouTube’a dalej można posłuchać albumu „The Understatement”, ale patrząc z dzisiejszej perspektywy, są to rzeczy, którymi nieszczególnie chciałbym się chwalić – takie boyharsherowe smutne pioseneczki o nieszczęśliwej miłości (nuda!); produkcyjnie oczywiście też klasa światowa to nie jest, choć przyznam szczerze, że kilka melodii faktycznie mi wyszło.

O Martyrmachine, mimo że jakieś dwa lata od rebrandingu nadal był to solowy projekt, nie można mówić bez wspomnienia o Szymonie, który po dołączeniu w czerwcu 2023 stał się integralną częścią tworu i kierunku, w którym od tamtej pory zmierzamy, większego ciężaru aranżacyjnego starych kawałków granych na żywo i komponowaniu nowych – Maszyna jako duet jest w końcu tym, czym być powinna.

Skąd u Ciebie zainteresowanie muzyką industrialną i elektroniczną? 

Wszystko sprowadza się w zasadzie do dwóch kwestii – Depeche Mode oraz mój niezastąpiony ojciec, który od najmłodszych lat starał się edukować mnie muzycznie. I faktycznie niekiedy mu się udawało – gdy miałem bodajże 11 lat, strasznie spodobało mi się Die Krupps czy The Sisters of Mercy. Z czasem, już po przejściu okresu nastoletniego buntu i naiwnej przygodzie z thrash metalem i białymi bucikami, wróciłem do korzeni i odkrywania elektroniki na własną rękę, posiłkując się co jakiś czas wybieraniem płyt na chybił trafił z kolekcji ojca. Tak np. trafiłem zarówno na Nitzer Ebb czy Ministry, jak i na dużo rzeczy lżejszych, lecz też niewątpliwie w tym wszystkim ważnych, jak Ultravox, solowy John Foxx, Talk Talk.

Na surowy industrial czas przyszedł nieco później, gdy trafiłem na stary live zespołu Test Dept i po prostu się zakochałem – dałem się zahipnotyzować galopującym bębnom, wzniosłym orkiestralnym melodiom i wszechobecnemu żelastwu wszelkiej maści. Do teraz chyba najbardziej na mnie działa w muzyce taka swoista podniosłość, teatralność i surowość, z czym zapewne wiąże się również moja sympatia do polskiego black metalu, gdzie można tego znaleźć na pęczki. To właśnie w dużej mierze przyłożyło się chyba do tej radykalizacji w twórczości – uznałem, że dużo bardziej mnie to jara niż smęty i ładne melodyjki.

Copyright © Martyrmachine

W jaki sposób Łódź inspiruje Waszą twórczość? 

Ona po prostu żyje w nas, tak jak my żyjemy w niej – i trwanie w tej symbiozie od urodzenia już samo w sobie wpływa na wszystko, co z nas wychodzi w procesie. Powinienem tu mówić tylko za siebie, ale mam przeświadczenie, że ten system dotyczy każdej osoby tu urodzonej i wychowanej, nawet jeśli nie wiadomo, jak bardzo by się zapierała i zasłaniała nienawiścią do tego miasta. Łódź dalej żyje i inspiruje, często frustruje, ale nigdy nie daje o sobie zapomnieć, za co jestem jej dozgonnie wdzięczny.

Czy Twoim zdaniem istnieje kategoria łódzkiej tożsamości? 

Na pewno jest to zjawisko bardziej subtelne i indywidualne, niż mogłoby się wydawać. Jak pisałem wcześniej, Łódź w nas żyje, ma wpływ na przebieg zdarzeń, ale w każdym przypadku wyraża się to inaczej, w różnych aspektach – czy to twórczości czy podejścia do życia. Poza grupami kibicowskimi, gdzie hasła na temat tożsamości i pochodzenia „stąd” są bardzo wyraźne i dosłowne, trzeba raczej przyjrzeć się temu zjawisku uważniej.

W kontekście kultury i sztuki związek z Łodzią często wychodzi w swoistej zamierzonej brzydocie, przemycanej do twórczości różnej maści, rozgoryczenia nią, ale i docenienia jej wartości. Trochę na zasadzie syndromu sztokholmskiego, bo po roku 2000 miasto jest rozkradzione przez spółki, cwaniaków i deweloperów, wydawałoby się – już bez perspektyw, a jednak tak mocno trzyma w chłodnym uścisku swoje dzieci.

Copyright © Martyrmachine

Czym jest dla Ciebie kultura industrialna?

Strasznie szerokim i nieuchwytnym pojęciem. Gdyby jednak spróbować, to: koncerty, wystawy, ziny, czasem przestrzenie, przede wszystkim muzyka i ludzie, których łączą rzeczy powyższe. Na początku silnie przeplatane aktywizmem, ruchami społecznymi i środowiskiem robotniczym, z drugiej strony prowokatywnym symbolizmem. Na dzień dzisiejszy prym wiedzie raczej zgorzknienie i rozczarowanie światem, jako że ludzie się zestarzeli i ów świat widzą już zupełnie inaczej niż 40 lat temu. Kultura industrialna to przede wszystkim działanie. I Wiktor Skok (którego serdecznie pozdrawiam).

Koncerty Martyrmachine to nie tylko muzyka. Jaka literatura Was inspiruje?

Tutaj odpowiedzieć mogę bardzo konkretnie, jako że na koncertach bardzo dobrze widać mnie pojawiającego się na scenie z książką właśnie, a dokładnie z antologią poezji „Kwiaty Łódzkie”. Z tegoż zbioru właśnie pochodzi fragment wiersza Artura Glisczyńskiego „Przy Pracy”, który służy nam jako tekst do utworu o – na razie jeszcze roboczo – tym samym tytule. Inspiracja bardzo bezpośrednia i niejedyna, bo korzystaliśmy z „Kwiatów” bardzo intensywnie, przygotowując seta na koncert z cyklu „Zawieje” u Łukasza w Requiem – ze względu na warunki lokalizacji nie mogliśmy zagrać standardowego koncertu, więc skomponowaliśmy coś zupełnie innego.

Pojawiło się też kilka starych, przearanżowanych kawałków, ale core całego występu opierał się właśnie na łódzkiej poezji i tym, co pod nią instrumentalnie powstało. To jest naprawdę kawał solidnej poezji, na której co prawda absolutnie się nie znam, ale jeśli tekst tego typu potrafi wpłynąć na moje emocje (a nie jest to łatwa sztuka) i siedzieć mi w głowie, prowokować myśli i inspirować, to chciałbym się odwdzięczyć i na miarę własnych możliwości postarać się ocalić go od zapomnienia.

Na ile ważna jest dla Was estetyczna oprawa koncertów? Skąd bierzecie do niej inspiracje? 

Dla mnie ważna jest estetyka użytkowa – nie wozimy ze sobą zbędnych dekoracji scenicznych (może poza jednym łańcuchem, który wdzięcznie sobie zwisa); wszystko, co wizualnie wpływa na wygląd sceny, ma jakieś zastosowanie dźwiękowe lub okołotechniczne. I przy surowości muzycznej taka oszczędność się sprawdza, bodźce rejestrowane przez oko i ucho są spójne, a to, moim zdaniem, ważny aspekt w graniu na żywo. 

Copyright © Martyrmachine

Czy zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że Wasza twórczość reinterpretuje i opowiada na nowo historię oraz estetykę PRL-owską?

Nie ograniczałbym się w sumie do samego PRL-u, Łódź miastem robotniczym była już przecież dużo wcześniej, a to najbardziej nas interesuje – los człowieka w dystopijnym świecie wydajności. Utwory, które szykujemy na drugi album, faktycznie są bardziej związane z historią robotniczą w swojej treści, zwłaszcza te, w których za teksty służą utwory pisane w ubiegłym wieku, lecz w tekstach autorskich jest dużo więcej współczesnych rozterek i obaw, przemyśleń społecznych dotyczących czasów teraźniejszych – myślę, że nie tylko moich własnych. Problematyka systemowa rozwija się i ewoluuje na przestrzeni lat; myślę, że głównie to będzie wybrzmiewać w całokształcie następnego wydawnictwa.

W 2024 roku graliście koncert we Lwowie. Co możesz powiedzieć o tym wydarzeniu? O jego organizacji? O reakcjach publiczności? 

Zagraliśmy nawet dwa – w lutym i sierpniu. Zostaliśmy zaproszeni internetowo przez jednego z członków kolektywu Primal Noise, mieszkającego i mającego zespół właśnie we Lwowie, który był jednym z organizatorów tego eventu. To był w ogóle nasz pierwszy koncert za granicą, ludzie tam o nas nigdy wcześniej nie słyszeli, ale graliśmy z samymi lokalnymi kapelami, więc sala była pełna. Lokalizacja i budynek były świetne, duża pofabryczna przestrzeń przerobiona (nie wiem, na ile legalnie) na klub. No i byliśmy traktowani przez osoby z publiczności, głównie młodzież, trochę jak gwiazdy zza granicy – robili sobie z nami zdjęcia, zagadywali, chwalili – bardzo miło to wspominam.

Za drugim razem już byliśmy jakkolwiek rozpoznawalni, niektórzy przyszli specjalnie na nasz koncert, bo pamiętali poprzedni. Tamtejsza publika w ogóle wydawała mi się bardziej otwarta i szczera, autentycznie pochłonięta muzyką i miejscem, w którym się znajduje – na pewno podczas wojny człowiek jest w stanie bardziej docenić momenty wyciągające go choć na chwilę z rzeczywistości. I na pewno do Lwowa będziemy jeszcze wracać.

Copyright © Martyrmachine

Ukraina to kraj w znacznym stopniu ogarnięty wojną. Czy mógłbyś powiedzieć coś o względach bezpieczeństwa i ewentualnym poczuciu zagrożenia? 

Jechaliśmy z przeświadczeniem, że tak głęboko na zachodzie i blisko granicy raczej nic nam nie grozi. I faktycznie pomimo kilku alarmów lotniczych i obowiązywania godziny policyjnej nie czuło się żadnego zagrożenia, ludzie żyli swoim życiem i załatwiali sprawy jak w każdym innym kraju nieogarniętym wojną. Mieliśmy też po prostu szczęście, bo kilka dni po naszej drugiej wizycie rakieta trafiła w budynek cywilny w centrum Lwowa z ofiarami śmiertelnymi, a takie sytuacje nie zdarzały się akurat tam zbyt często.

Jak oceniasz kierunki, w których rozwija się industrial jako gatunek muzyczny?

Szczerze to nie wiem, czy w tym przypadku mamy do czynienia z dalej trwającym rozwojem – raczej z powielaniem istniejących już schematów. I nie twierdzę, broń Boże, że to coś złego i należy natychmiast przestać, bo sam jestem czynnym uczestnikiem tego precedensu, natomiast trzeba mieć świadomość, że jest to obieg zamknięty i nie doczekamy się już żadnego przełomu.

Scena w dużej mierze zdominowana jest przez przysłowiowe dinozaury, słuchacze i odbiorcy też lata młodości mają już daleko za sobą, a z moich prywatnych obserwacji wynika, że młodzież jeśli już takim industrialem się zainteresuje, to raczej w formie chwilowej fascynacji, jako jednym z wielu elementów kulturowego przesytu, z którym musi się borykać. Myślę, że jakikolwiek większy rozwój moglibyśmy zaobserwować dopiero w sytuacji wymarcia wielkich gadów, ale ciężko mi wybiegać w przyszłość z prognozami aż tak daleko.

Copyright © Martyrmachine

Industrial i nie tylko. Jak postrzegasz współczesną scenę dark independent?

W tym przypadku, patrząc szerzej, chyba przeżywamy swoisty renesans, ciągnąca się od kilku lat moda na oldschool owocuje nową falą post-punku, deathrocka czy darkwave – i to są rzeczy jak najbardziej pozytywne, dobre i słuchalne. Obawiam się trochę, że minie to tak szybko, jak przyszło; na samej koncepcji „grania jak kiedyś” nie można jechać w nieskończoność, a w dzisiejszych czasach trendy zmieniają się szybciej niż te sprzed 40 lat. Na razie korzystajmy jednak z fali, którą wywołały już ogólnoświatowo popularne zespoły typu Molchat Doma czy Boy Harsher, bo zapoczątkowało to masę innych dobrych projektów i rozbudziło w młodych ludziach chęć kopania głębiej.

Gdybyś miał wymienić 10 najważniejszych dla Ciebie zespołów, które by to były?

Jedynym słusznym i najważniejszym dla mnie zespołem było/jest/będzie Depeche Mode, żaden inny nie wpłynął na mnie tak mocno ani nie ukształtował. Trudno mi nawet zestawiać ich twórczość z jakąkolwiek inną, bo w mojej głowie już dawno wyszli poza muzykę postrzeganą w sposób klasyczny – to jest już coś bardziej z gatunku doświadczenia spirytualnego lub innego mistycznego gówna. Po prostu coś więcej.

W kategorii „najważniejsze” nie mogłoby też zabraknąć Lecha Janerki, autora utworu, który jako pierwszy w ŻYCIU mi się spodobał (a ile lat mogłem wtedy mieć, to sam nie wiem); mój pierwszy koncert to również był Janerka. Dalej – Nitzer Ebb, rzecz jasna, pierwsza EBM-owa miłość o której zapomnieć nie sposób, Die Krupps, które w młodości oswajało mnie z cięższą stroną elektroniki, Ultravox (już to z Midgem Urem) – wspaniałe, ponadczasowe i bardzo emocjonalne kompozycje, do których nie umiem regularnie nie wracać, na pewno Test Dept jako przodownicy mojej radykalizacji twórczej.

Warto też wyszczególnić projekt Boy Harsher właśnie, który na równi z TR/ST kształtował moje początkowe działania muzyczne. Dodałbym jeszcze do tego Alice in Chains – w moim sercu od lat ma specjalne miejsce, Death in June oraz sporą część projektów z udziałem Mike’a Pattona.

Copyright © Martyrmachine

W utworze Fabryka żalu zestawiasz wizję ciężkiej, fizycznej pracy z grzechem. Wyjaśnisz ten koncept? 

W tym przypadku już sama fabryka była metaforą, a co za tym idzie praca i grzech także. Utwór sam w sobie traktuje o chorobie alkoholowej, z którą mimo młodego wieku zmagam się od lat, o rutynie i normalizacji nadużywania, utracie, która się z powyższym wiąże. Przestajesz podważać sens i naturę tego, co robisz, po prostu zostajesz trybikiem w samonapędzającej się maszynie, aż nie pozostaje ci już nic więcej. Sam tekst powstał bodajże cztery lata temu, przez ten czas udało mi się poukładać psychicznie i wyrwać z tej metaforycznej fabryki i od ponad dwóch lat żyję w trzeźwości, niemniej utwór dalej pozostaje bardzo osobisty jako symbol, przypominając mi, z czym walczę.

Niektóre z Waszych instrumentów wyglądają na przygotowane metodą DIY. Jeśli tak jest, to czy sami wykonujecie instrumenty czy korzystacie z pomocy? 

Z pomocy nie zdarzyło nam się korzystać, wszystko jest raczej absurdalnie proste do zrobienia samemu. Na ten moment z instrumentów nieortodoksyjnych wozimy ze sobą tylko beczkę i metalową rurę puszczoną przez mikrofon kontaktowy. W przeszłości były to też inne przedmioty metalowe, blachy, pręty czy mniejsze płytki i blaszki przytwierdzone do sklejki. Co jakiś czas następuje rotacja i wymiana setupu, ale zawsze są to rzeczy na tyle proste, że jesteśmy w stanie ogarnąć to sami.

Czy w Twojej opinii muzyka industrialna może być współcześnie wyrazem buntu/sprzeciwu wobec zastanej rzeczywistości? A może buntowniczy potencjał industrialu uległ wyczerpaniu i został wchłonięty przez kulturę masową? 

Bunt i sprzeciw leżą u podłoża całego gatunku, rozumiane i objawiające się na bardzo różne sposoby, więc ciężko byłoby je wyplenić. Całkowite przejęcie przez mass kulturę też nie wchodzi tu w grę – industrial jako taki jest raczej jej zaprzeczeniem i zawsze stał w opozycji. Owszem, istnieje duża ilość zapożyczeń i nawiązań, pewne kwestie na przestrzeni lat przenikały w obie strony, ale wątpię, żeby kiedykolwiek muzyka industrialna wyzbyła się swoich podstawowych założeń, swojego rdzenia i siły na rzecz kultury masowej i szerokiej przystępności.

Copyright © Martyrmachine

Czy możesz wymienić nam swoje ulubione płyty z 2024 roku?

Ostatnimi czasy w ogóle muzyki jakoś wybitnie dużo na co dzień nie słucham, ale numerem jeden z nowości i najczęściej słuchanym przeze mnie wydawnictwem była bez wątpienia „Droga do Domu” projektu Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi, ostatnie w ich karierze wydawnictwo i bardzo mocna pozycja wśród ich wręcz bezbłędnej dyskografii. Dalej kolejność już przypadkowa: Deadlife z albumem „With Daylight Comes the Mourning” (przejmująco monumentalny DSBM), Verrottet i EP „Ritual” (surowy, drapieżny EBM z blackmetalowym zacięciem), Karl Kave & Durian i „Weiner Linien” (bardzo miękki i hipnotyzujący minimal) oraz z naszego krajowego podwórka dwa debiuty – „Ostatnia Klatka” Ostatniej Klatki (post-punk z uwspółcześnionym w dobrym guście brzmieniem) oraz Faraway, również self-titled (totalnie oldskulowa swojsko brzmiąca nowa fala jak za starych dobrych czasów).

Martyrmachine ad futurum – co dalej? Jakie są Wasze plany na przyszłość? Co wykują młoty? Co wyjdzie spod prasy?

Na pewno w tym roku chcielibyśmy wydać drugi album i wszystko wskazuje na to, że nam się to uda – większość utworów czeka tylko na miks i nagranie wokali, kilka w wersji demo trzeba nagrać od nowa, ale większość pracy już jest za nami. Niebawem światło dzienne ujrzy jeden z naszych nowych utworów na składance spod szyldu Primal Noise, tak że zainteresowanych zapraszam do śledzenia naszych sociali. Koncertowo na ten moment klepnięte mamy tylko Castle Party w lipcu, żeby faktycznie skupić się na kończeniu prac nad albumem, ale znając życie, zagramy coś pewnie jeszcze przed Bolkowem. A co dalej z nami będzie, to tylko Bóg jeden raczy wiedzieć.

Dziękujemy za rozmowę i z niecierpliwością czekamy na nowy album!

Bandcamp zespołu: https://martyrmachinery.bandcamp.com/

Facebook zespołu: https://www.facebook.com/p/Martyrmachine-100028153433442/



Back To Top