Nie ma chyba bardziej wytartego kontekstu wciskanego w muzykę alternatywną niż mrok, ale moim zdaniem najczęściej prawdziwie zaglądające w ciemność dźwięki to absolutnie inne niż te, o których można by pomyśleć przy pierwszym skojarzeniu. Duński Kollapse brata się mrokiem przy pomocy gitarowej alternatywy i robi to więcej niż ciekawie
Autor: Wiesław Czajkowski
Lubię zespoły tworzące muzykę, którą niełatwo jest klasyfikować i nazywać. Być może jest to związane z tym, że obcując z dźwiękami z bardzo różnych zakątków inwencji twórczej, często zderzam się z usilną i irytującą próbą nazwania czegoś, co tak naprawdę nazwy i wrzucania do szufladki potrzebuje najmniej na świecie. Wystarczy uwaga – i to nawet odrobinę.
Duńskie trio Kollapse gra esencjonalną, mroczną muzykę. Zdecydowanie stają po stronie ciemności. Jednak nie jest to komiksowy mrok w rodzaju tego, jaki uprawiają black metalowcy, ani tym bardziej opływający blichtrem z second handu mrok gotycki. Kollapse zapuszcza się w rejony, gdzie częściej myśli się o włożeniu głowy do mikrofalówki niż pajęczynach i wampirach.
Wyobraźmy sobie muzykę, która będzie czymś w rodzaju postmodernistycznej myśli przekutej na kanwę hałasu, takiego, który właściwie nie do końca interesuje się tym, czym jest, nie zabiega o imię, a śmiało łączy elementy, które na papierze wydawać by się mogły pozbawione punktów styku, jednak w praktyce je mają. Dlatego też uważam, że nie powinienem ułatwiać sobie zadania i sypać metkami scen czy też gatunków.
Kollapse tworzy wysoce ofensywny, dziki i emocjonalny hałas, który jednocześnie bywa zaskakująco wiele razy subtelny i wręcz wyciszony. Można się w ich muzyce doszukać pewnego rodzaju podobieństw do takich zespołów takich jak Chat Pile, Guiltless, Great Falls czy nawet Daughters, ale znów, żeby nie było tak łatwo, nie będą to podobieństwa stricte muzyczne, będzie to raczej podobnie bezkompromisowy sposób traktowania dźwiękowej materii, pozbawiony barier, sztucznych wymysłów i gładkich słów, które przydają się głównie krytykom.
Ważnym elementem układanki spod znaku Kollpase i oczywiście AR jest brzmienie, w którą ubrana została ta w gruncie rzeczy przecież gitarowa muzyka. AR brzmi zimno, mechanicznie, ale jest to bardziej klimat złomowiska i rdzy niż dobrze naoliwionej maszyny. Dzięki temu wszelkie zgrzyty, które na luzie w zamierzchłych czasach mogłyby trafić do katalogu Amphetamine Reptile Rec., podbite ciężarem i mocno bitymi tempami, wkręcają się w głowę. Miarowo, czasem arytmicznie, nerwowo, ale cały czas świetnie słychać, co poeta czy tam kompozytor miał na myśli. To zaleta i to niebagatelna.
AR to dziwna porcja muzyki, z jednej strony jestem świadom jej jakości i mocnego przekazu, ale z drugiej też, w pewien sposób paradoksalnie, rozumiem, że nie jest łatwo odnaleźć odbiorcę, który doceni tego typu granie. Może gdyby istniał festiwal Extreme Roadburn to właśnie tam grałyby zespoły takie jak Kollapse, ale póki co takiego tworu nie ma. Na dziś wystarczyć nam musi wyobraźnia i posiłkując się nią zachęcam, do kontaktu z Kollapse wszystkich przyszłych uczestników festiwalu, który nie istnieje.
Album AR: https://kollapse.bandcamp.com/album/ar
Obserwuj Kollapse:
https://www.facebook.com/Kollapseband
O autorze: Z ciężką muzyką związany od tak dawna, że sam już nie pamięta, kto był pierwszy – Celtic Frost czy Venom. W połowie odpowiedzialny za Disco Hospital Booking, niezależną inicjatywę koncertową skupioną wokół alternatywy.